Ostatnie lata coraz bardziej pokazują nam kruchość i przemijalność ludzkiego życia. Pandemia koronawirusa, wojna na Ukrainie, konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie, powódź na terenie Dolnego Śląska i wiele, wiele innych cichych, niesłyszanych ludzkich tragedii stara się uświadomić nam, że umrzemy. Z jednej strony wszyscy mamy świadomość nieuchronności śmierci, z drugiej strony nic z tym nie robimy.
Listopad jest takim niezwykłym miesiącem, który w pewien sposób stawia nas w perspektywie przemijania. Wspominamy ludzi, którzy odeszli, których już na tej ziemi nie ma. W pierwsze dni tego miesiąca odwiedzamy cmentarze, modlimy się, zdobywamy odpusty. Powspominamy, popłaczemy, pośmiejemy się wspólnie ze starych, poprzekręcanych już niekiedy historii, które pieczołowicie przechowujemy na karcie swojej pamięci. Boimy się, by nie zapomnieć, a także boimy się, by o nas nie zapomniano. Uśmiechamy się, zapalamy znicz i idziemy do przodu w tym nieustannym pochodzie życia.
Jednak perspektywa śmierci jest bezsensowna jedynie w ateistycznej wizji świata. Według takiego patrzenia, po śmierci nie ma po prostu nic – pustka. Z drugiej strony wiele religii i filozofii wierzy w życie, które nastąpi po tym życiu, a które w pewien sposób będzie pełniejsze i piękniejsze, bo już bez cierpień, bez rozłąk, bez smutku – na zawsze w Łonie Ojca, który na nas czeka po drugiej stronie. Taka perspektywa nie może prowadzić do melancholii i rozpaczy – musi ona nas prowadzić do chrześcijańskiej nadziei i refleksji. My, jako chrześcijanie, jako katolicy, musimy zrobić wszystko, aby znaleźć się w Niebieskim Jeruzalem, gdzie już zastępy świętych znanych i nieznanych, śpiewają wzniosłe Te Deum z radością, której już nic nie zamąci.
Wszystko w naszym życiu prowadzić musi do świętości – nie ma innego wyjścia. Nasz założyciel błogosławiony Franciszek Maria od Krzyża Jordan tak zapisze w swoim dzienniczku: Ty musisz i możesz stać się świętym! (DD III/22) – czy nie jest to genialny plan na życie? Czy można chcieć czegoś więcej? Również Kościół dzisiaj nie pozostawia nas samych. Podaje nam czytania, które mogą pomóc nam dojść do świętości. Jednym z piękniejszych z nich jest osiem błogosławieństw z Ewangelii Mateusza, które dzisiaj były czytane we wszystkich kościołach. One powinny się stać dla nas swoistą receptą jak do świętości dojść, jak do niej dążyć, jak w niej wytrwać. Powinny stawać się one swoistym rachunkiem sumienia dla każdego z nas na każdy dzień.
Wice prowincjał polskiej prowincji salwatorianów, ksiądz Tomasz Raćkos SDS zabrał w uroczystość Wszystkich Świętych wspólnotę seminaryjną na cmentarz na Salwatorze, gdzie spoczywa tak wielu zmarłych salwatorianów. Tak wielu współbraci, którzy szli drogą błogosławionego Franciszka Jordana, którzy, mając też swoje słabości, wiernie i stale dążyli do świętości, do spotkania z Bogiem twarzą w twarz. Nasi klerycy słuchali refleksyjnych opowieści księdza Tomasza o każdym ze współbraci, o tym jak żyli, jacy byli i co zrobili dobrego dla ludzi, dla Kościoła, dla Towarzystwa. Cały wiek historii naszych współbraci spogląda na nas z nieba, dając przykład i motywując do dalszych wysiłków w formacji.
Niech ten czas listopadowy będzie czasem niezwykle refleksyjnym, ale w tym pozytywnym sensie. Spójrzmy na to jak nas Bóg miłuje i co dla nas przygotował w niebie. Pracujmy według naszych możliwości i według naszych indywidualnych powołań. Starajmy się nieustannie z prozy codzienności pisać poezję życia. I kochajmy Boga i kochajmy ludzi, starając się jak najpiękniej przeżyć to życie. Nie bójmy się miłości. Wszak św. Jan od Krzyża mówił, że pod koniec życia będziemy z niej sądzeni.
Polecamy siebie i naszych zmarłych współbraci Waszym modlitwom!